Edmund White, „Zuch”
Przekład Jerzy Jarniewicz
Biuro Literackie, 2012
llllllllllllllll
„Laurka
dla Edmunda White’a” – tak zatytułował swój tekst Jacek Gutorow i myślę, że
zasadniczo nie da się inaczej pisać ani o „A Boy's Own Story” („Zuch”) (po
trzydziestu latach od jego wydania, po tym, jak powieść stała się wizytówką
pisarza, dziełem torującym drogę literaturze gejowskiej w Ameryce), ani o
„Hotel de Dream”, drugiej z wydanych właśnie nakładem Biura Literackiego
książek White’a. A pisać trzeba, skoro już obie powieści ukazały się w polskich
przekładach. Pierwsza – w tłumaczeniu Jerzego Jarniewicza, wydana w Polsce po
raz pierwszy w 1997 roku, druga – zaprezentowana w przekładzie Jacka Dehnela i
Piotra Tarczyńskiego. Wkrótce ma się także ukazać zapowiadana przez Biuro
Literackie „Forgetting Elena” („Zapominanie Eleny”). Zapewne stosowniej i
bardziej na czasie byłoby się odnieść do „Jack Holmes and His Friend” –
najnowszej powieści White’a, jednak na jej polskie tłumaczenie trzeba będzie
zapewne jeszcze poczekać.
„Zuch” – powieść gejowska, kultowa.
Kultowa paradoksalnie właśnie dlatego, że nie aż tak bardzo gejowska. Opowieść
o chłopcu, który przeżywa rodzinne dramaty (cierpi z powodu braku kontaktu z
ojcem, zbyt zaborczej relacji z matką) i odkrywa swoją, niepewną jeszcze, i
niezdefiniowaną seksualność, daje się z powodzeniem odczytać jako historię
uniwersalną. Ów uniwersalizm pozwolił jej wejść na rynek i dzięki niemu
początkowo traktowana była jak powieść o dojrzewaniu. Choć osnuta została na
wątkach mocno już wyeksploatowanych w literaturze, to na tym może polega
poniekąd jej zaleta, że wątki te traktuje bez kompleksów, nie spieszy się z
wyciąganiem rewolucyjnych wniosków i oryginalnością w interpretowaniu
dziecięcej traumy w kontekstach psychoanalitycznych, choć wątek psychoanalizy
(nieudanej) pojawia się w fabule.
Historia młodego chłopaka opowiadana w
„Zuchu” wydaje się niezwykle mroczna, pełna niespełnionych ambicji i
rozczarowań:
Powiedział mi, że jeśli przyniosę mu czterdzieści dolarów
w poniedziałek wieczór, kupi mi za nie bilet. Zapytał, gdzie mieszkam, a ja mu
powiedziałem; jego gotowość przyjścia mi z pomocą wzbudzała zaufanie (…) Kiedy
na drugi dzień zobaczyłem go na placu, pokiwał do mnie i podszedł, żeby pogadać.
Z jego luzackiej pozy natychmiast zorientowałem się, że mnie oszukał, ale byłem
bezradny. Komu mogłem na niego donieść?
Przytoczona powyżej, oszczędna w
opisie uczuć czy emocji scena może być kluczem do interpretacji całej powieści.
Jest to zarazem jeden z najbardziej dramatycznych momentów w książce i jeden z
najbardziej niezrozumiałych. Moment zawarcia dziwnej „przyjaźni” pomiędzy tym,
który właśnie został zdradzony i zdradzającym. Nieznajomy mężczyzna oszukuje
młodego chłopaka, obiecując mu pomoc w ucieczce z domu i podróż do Nowego
Jorku. Wyłudza pieniądze, lecz nie zjawia się na umówione spotkanie. Po tej
mało spektakularnej zdradzie główny bohater musi się pozbierać szybciej niżby
tego chciał i szybciej niż byłoby to naturalne. Podczas następnego spotkania
oszukany chłopiec nie okazuje gniewu, nie zgłasza sprzeciwu, słowem – nie
dochodzi swoich praw. Milcząco przyjmuje porażkę jak rzecz najbardziej
oczywistą, a zdradę jak naturalną konsekwencję relacji międzyludzkich. Zamiast
się buntować przeciwko niesprawiedliwości, z jaką został potraktowany, decyduje
się wykorzystać ponowne spotkanie na swoją korzyść:
Ponieważ nie skarżyłem się, że mnie zdradził, mój
przyjaciel zapytał:
– Widzisz tych mężczyzn, o tam?
– Tak.
– Za osiem dolców przyprowadzę ci jednego.
Ta, jedna z wielu gorzkich i
oszczędnych w emocje scen w powieści, daje się czytać dosłownie (chłopiec nie
szuka pomocy, gdyż, jako osoba homoseksualna, czy choćby podejrzana o
homoseksualizm, znajduje się poza prawem) oraz metaforycznie. Być może kolejnym
z etapów przejścia od bycia dzieckiem do bycia dorosłym jest przyjmowanie
rozczarowań tak, jakby były z góry wpisane w każde przedsięwzięcie. Stłumione
emocje nie znikają bez śladu, w końcu zostają przeciwko komuś skierowane:
Beattie był pewnego rodzaju przyjacielem, a przynajmniej
wspólnikiem, ale uosabiał także wszystkich dorosłych, tych dumnych, leniwych,
okrutnych panów (…). Ja, który miałem tak niewiele władzy – którego zwycięstwa
były małymi triumfami dzieci i kobiet, to znaczy zwyczajnymi, werbalnymi
zwycięstwami ironii i ciętego języka – zaczerpnąłem w końcu z fontanny seksu
należącej do ludzi dorosłych. Wytarłem usta grzbietem mojej dorosłej dłoni,
uśmiechnąłem się i, nucąc, poszedłem do jadalni.
Seksualność jest polem, na którym,
według bohatera, trwa nieustanna walka o dominację. Chłopak zepchnięty w swej
seksualności na margines, szuka na tym polu odwetu. Jest to także ta sfera
życia, w stosunku do której główny bohater ma wiele oczekiwań, w większości –
nieprzystających do rzeczywistości. Mistrzostwo „Zucha” polega na delikatnym
uwypukleniu tych momentów, w których romantyczne marzenia rozmijają się z
realiami. Związek idealny, stosunek idealny, możliwe są tylko w bogatej
wyobraźni wrażliwego chłopca, a z marzeń przeradzają się w coś na kształt
obsesji, która w końcu zostaje zaspokojona.
Jedną z niewątpliwych zalet książki
jest próba wniknięcia w psychikę nastolatka. Próba ta podejmowana jest z
dystansu – bohatera i narratora dzieli czas i przepaść doświadczeń. Stąd bierze
się chłód opowieści. Narracja, choć prowadzona w pierwszej osobie, jest
oszczędna, szczegółowa, niezwykle wyważona. Nie ma w niej egzaltacji. Czasami,
zwłaszcza przy okazji scen erotycznych, narrator jakby stara się odtwarzać
swoje emocje z przeszłości, powstaje z tego znakomita mieszanka chłodnej
zmysłowości, wystudzonej po latach, lecz zachowanej w pamięci w każdym
szczególe. Narrator ujawnia w niektórych momentach stosunek do samego siebie
sprzed lat – opisom własnego ciała i umysłowości towarzyszy ironia zaprawiona
delikatną fascynacją. Narrator wydaje się wciąż zainteresowany postacią
chłopca, którym kiedyś był, próbuje go zrozumieć, jak gdyby opisywał obcą
osobę, która jednocześnie jest mu w jakiś sposób bliska, a może, w stosunku do
której, odczuwa rodzaj, erotycznego nawet, zainteresowania.
Na tym zderzeniu z samym sobą sprzed
lat dziwne fascynacje się nie kończą. Podszyty erotyzmem wydaje się stosunek
głównego bohatera do swego ojca. Nie mniej niepokojąca jest relacja z matką.
Czytelnik, który zechce owe powikłania rozplątywać, będzie miał pełne ręce
roboty. Wystarczy, że usadzi swego bohatera na kozetce i pozwoli mu mówić:
Do tej pory uwielbiałem mojego nauczyciela, przebaczyłem
mu nawet to, że mnie nie kochał – ale teraz znienawidziłem go. Marzyłem o
zemście. W przeszłości nie zaznałem upokarzającego odtrącenia, gdyż tak rzadko
prosiłem ludzi o cokolwiek. Bogowie dotrzymywali mi towarzystwa, obejmował mnie
rozkwitający bez; mówiły jedynie książki, i to tylko wtedy, kiedy pozwalałem im
rozpocząć monolog.
White nie spłaszcza portretu swojego
bohatera, umiejętnie ironizuje, ale zarazem przedstawia bogatą charakterystykę.
Ukazuje chłopca jako postać chłonną i podatną na wpływy, a zarazem
samowystarczalną i zdystansowaną. Młody chłopak sam siebie widzi jako mędrca
ledwie dotykającego ziemi i z konieczności zmuszonego do kontaktu z hołotą. Z
drugiej jednak strony brutalność i prostactwo to cechy, które go pociągają w
mężczyznach. Pierwszoosobowy narrator przygląda się sprzecznościom w postaci
chłopca, lecz wprost nie ujawnia swojego stosunku do nich. O jego dystansie
czytelnik wnioskuje jedynie z tonu wypowiedzi.
O ile psychologia głównego bohatera
może się wydawać zawikłana, i tym samym niezwykle pociągająca, o tyle portrety
psychologiczne matki i ojca są zwarte i nie ma w nich wyłomów, zachęcających do
głębszych poszukiwań. Dorośli, pojawiający się w życiu chłopca, niemal bez
wyjątku zachowują się jak marionetki. Ich działania wydają się przewidywalne, a
sposób myślenia jednotorowy. Podobnie rzecz ma się w przypadku charakterystyk
rówieśników, których opisy przypominają raczej kreślenie pewnych typów:
huncwota, lidera, zarozumialca. Taka prezentacja bohaterów drugiego planu
znajduje uzasadnienie w chęci zrekonstruowania owego chłopięcego, a zatem –
naiwnego – spojrzenia na świat. Niemniej jednak w powieści brakuje
przetworzenia tych modelowych postaci (zakotwiczonych w wyobrażeniach głównego
bohatera, dowiadujemy się bowiem, że ma on skłonność do tworzenia sobie
„imaginary friends”) przez ową podwójną świadomość narratora (świadomość, w
której spojrzenie młodzieńca zderzone zostaje z perspektywą dojrzałego
mężczyzny). Wydaje się, że jedyną postacią, którą narrator traktuje w pełni poważnie,
tzn. – oświetla ją z wielu stron – jest on sam – bohater książki. Takie
zaniedbanie sprawia, że „Zuch” we fragmentach charakterystyk przypomina
„Przygody Tomka Sawyera”.
Mimo pewnych zarzutów, „Zuch” jest
książką, która zyskuje w kolejnych czytaniach. Swoboda kompozycji pozwala na
samodzielne porządkowanie opowieści, która – co jest jej zaletą – pozostaje
pełna luk, gdyż składa się raczej z wyrazistych scen, niż z ciągów
zdarzeniowych. „Zuch” jest powieścią, w której ostatnie słowo nie zostało wypowiedziane.
Cała historia budzi mieszane uczucia i wymaga samodzielnej interpretacji.
Narrator nie sympatyzuje z głównym bohaterem na tyle, by w jakikolwiek sposób
ułatwiać czytelnikowi ocenę wydarzeń.
Wart czytelniczej uwagi jest
niewątpliwie styl autora. Płynność frazy, szczegółowość opisów oraz bogactwo
metafor nienarzucających się w pierwszym kontakcie.
Tylko ta jedna cecha – rzęsy łaskoczące dłoń jak robaczek
świętojański albo oddech, który owiewa pulsującym ciepłem staw palca, albo
drgające jabłko Adama – tylko te cechy wydają się cudowne, erotycznie ponętne.
Do literatury jednak pisarz wprowadza całą resztę, wszystkie pominięte
elementy. Jego improwizacje układają się w zupełnie nową twarz, nigdy wcześniej
niewidzianą, w fikcyjny wizerunek. Busoni powiedział kiedyś, że najwyżej ceni
te puste fragmenty, które kompozytorzy wymyślają po to, aby przejść od jednego
„dobrego momentu” do drugiego. Takie rzetelnie wykonane, lecz mało istotne
przejścia mówią więcej o kompozytorze – o prawdziwym języku jego wyobraźni –
niż partie świadomie brawurowe.
Powyższego fragmentu powieści można,
paradoksalnie, użyć przeciw autorowi, gdyż w jego prozie na pierwszy plan
wysuwają się właśnie owe „dobre momenty” – „staw palca, albo drgające jabłko
Adama”. „Zuch” to powieść napisana, nie tyle ze swadą czy rozmachem, co z uwagą
badacza, który nie generalizuje, nie nakreśla w międzyczasie (przechodząc od
jednej „perełki” do drugiej) panoramy lasu, przede wszystkim – studiuje liść.
Obrazy wyłaniają się nie z rozległych opisów, lecz z kilku zdań czy słów, w
których ujęty zostaje tak dojmujący szczegół, że czytelnik przez pryzmat owego
szczegółu widzi już całą przestrzeń:
(…) koński ogon, który zdawał się przeskakiwać
samorzutnie z jej pleców na ramiona, przysiadał tam jak jakieś zwierzątko,
które kobieta trącała policzkiem; wąziutka talia, sadystycznie obciśnięta
szerokim, czarnym paskiem (…)
Przez pryzmat szczegółu opisywane są
również sceny erotyczne. Zwyczajna metaforyczność stylu „Zucha” ograniczona
zostaje w tym przypadku na rzecz bezpośredniości. Fizyczność traktowana
dosłownie, choć nie wulgarnie, równoważy i demaskuje pojawiającą się czasami
poetyczność stylu. Dysonans pomiędzy wyobrażeniem tworzącym się w umyśle
bohatera a rzeczywistością ukazany jest bardzo umiejętnie. U White’a, a
dokładniej – w „Zuchu” (bo styl pisarza ewoluuje na przestrzeni różnych jego
powieści) – najciekawsze jest sąsiedztwo stylów – ozdobnego, zmetaforyzowanego
i potocznego; sąsiedztwo scen malarskich i naturalistycznych.
Na długo po przeczytaniu powieści
towarzyszyło mi wrażenie przeniesienia się do epoki, w której możliwe jeszcze
było istnienie powieści, jak to ujmuje Gutorow, w niebanalny sposób
opowiadających o doświadczeniu współczesności. „Zuch” przywiązuje między innymi
tym, że przekonuje o możliwości opisania świata, a tym samym, umacnia wiarę w
znaczenie literatury. Jest to powieść, w której nie ma wątpienia w zdolność
przekazania doświadczenia, a nawet, jeśli pojawia się owo wątpienie, to nie
jest ono obezwładniające. Mimo to, White nie przekonuje mnie urokiem
autobiografizmu, a właśnie kreacyjnością, modelingiem i pisarską zaborczością.
Ostatnie, czego szukam u niego to bezpośredniość, której można by się naiwnie
spodziewać, wierząc (równie naiwnie) zapewnieniom pisarza o szczerości autorskiej.
Doświadczenie osobiste przesiane zostało w „Zuchu” przez sita artyzmu.
Pozostaje z niego tylko tyle, ile się przyda do opowieści. Nudy i szarości
brak. Pisarz za to bardzo sprawnie na różne sposoby łudzi czytelnika i… chwała
mu za to!
Tygiel Kultury 1-3/2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz