wielkie usta

wielkie usta
"W głowie można mieć wszystko i oczywiście też każdy ma wszystko w głowie, ale na papierze prawie nikt nic nie ma" /Bernhard/

niedziela, 16 czerwca 2013

„Czy jesteś sexy joginką?” – psychotest




Na pierwszy rzut oka nie widać, że głównym tematem „Kochanie, zabiłam nasze koty” jest przemoc. Przemoc bycia bogatym, optymistycznie nastawionym do rzeczywistości, pozytywnie zakręconym, aktywnym seksualnie, tolerancyjnym. Masłowska prezentuje rzeczywistość, w której optymizm staje się nakazem, a uciekanie przez opresyjnością samo w sobie wytwarza sytuację opresji.

Główna bohaterka powieści – Farah – nie może się odnaleźć w nurcie rzeczywistości. Znajduje się zawsze obok spraw, obok rozmów, obok życia. Nie czuje bluesa, nie umie pływać w tej wodzie. Nie jest jak Magda z „Małych lisów” Justyny Bargielskiej, zwierzająca się: „Czułam się zdrowo, tak bardzo zdrowo, jakbym pływała w połyskującym akwenie i słusznie się kazałam podziwiać ludziom i zwierzętom”. Farah pływa tylko z syrenami i to we śnie. Z rzeczywistością nie może nawiązać bliższego kontaktu, a nawet kontakt zewnętrzny jest czymś, co napawa ją przestrachem i przed czym próbuje się bronić przy pomocy żelu antybakteryjnego.

Można by na marginesie zapytać, po co jej ten kontakt? Bohaterka Bargielskiej, ta, którą podziwiają ludzie i zwierzęta zaśpiewuje sobie: „Zero kontaktu z rzeczywistością, choć wydawało mi się, że mój kontakt z rzeczywistością jest obecnie intensywny i miłosny jak nigdy” („Małe lisy”).


Bohaterowie Masłowskiej, zamiast po Sartre’a, sięgają po kolejny numer „Yogalife” z najnowszym psychotestem, który należy wypełnić, oddając się rytualnemu optymizmowi. Hasła reklamowe, nagłówki z gazet i psychotesty napędzają machinę przymusowego entuzjazmu.

Retoryka w nich zawarta nie dopuszcza alternatywy. Na pytanie „Joga i ty, przyjaciółki czy zaciekłe rywalki?” można udzielić tylko jednej z sugerowanych odpowiedzi, a na pytanie „Czy jesteś sexy joginką?” nie ma innej dobrej odpowiedzi poza „tak”. Tym samym, wszyscy, którzy nie są w stanie opisać siebie za pomocą powyższych kategorii, zostają pozbawieni języka. A skoro rzeczywistość istnieje poprzez język, to w ostatecznym rozrachunku, kwestionuje się inną rzeczywistość od tej, która zaprogramowana została przez slogany reklamowe. Tak rozpędza się proces symulacji.

Bycie aseksualną niejoginką prowadzi do wykluczenia. Fah stara się więc za wszelką cenę nadążyć za systemem produkcji znaczeń, chce, by i jej jakieś znaczenie zostało przypisane – joginki, imprezowiczki, może nawet – artystki. Bez tego czuje się odrzucona:

„Bolało ją to, zwłaszcza, że w ostatnim »Yogalife«  był ogromny test o zdrowych aspektach kopulacji (...). I to właśnie ta niedbała, niezdolna do systematyczności Joanne czerpała z dobrodziejstw seksu wszystko to, do czego Farah dochodziła drobnymi syzyfowymi wysiłkami (...) »ta biedna mała już wariuje, powinna sobie wreszcie kogoś znaleźć... « , dosłownie słyszała to, jakby mówili przy niej, nie zdając sobie sprawy z jej obecności, i wyobrażała sobie, jak orientują się, że stoi w drzwiach (...).”

Przeciwieństwem zakompleksionej i zestresowanej Farah jest w powieści Joanne. Joe góruje nad Farah pod każdym względem. Przede wszystkim lepiej sobie radzi w relacjach z ludźmi – uprawia seks i chodzi do kina. Jest czystym symulakrem podobnie jak świat, w którym się porusza:

„Niczym się nie interesowała i było jej z tym dobrze, słuchała najbardziej obmierzłych, oklepanych piosenek i nuciła je fałszywie, strzygąc swoje klientki; nie umiała gotować i oglądała w telewizji wszystko jak leci, nie przebierając, czy to »Powiększenie«, czy dokument o godach antylop, czy program o życiu osób ćwiczących na orbitreku; w niepoważaniu miała tytułu, reżyserów, końce i początki filmów, przyjmując telewizję jako rwący strumień mary, w której ochoczo bez ładu i składu się pluskała.”

Joe potrafi symulować sens. Ochocze pluskanie się w tym rwącym strumieniu telewizji, sloganów reklamowych, small-talków to jedyne, co można zrobić, jedyne, czego rzeczywistość wymaga. Lepiej nie szukać sensu, bo wtedy można odkryć, że pod spodem nic nie ma, że wszystko to tylko pozór.

W stworzonym przez Masłowską świecie, wiedza to element niekonieczny, zbędny balast. Skoro rzeczywistość jako punkt odniesienia nie istnieje (bo zamiast niej pojawia się symulacja rzeczywistości), to zanika też różnica pomiędzy prawdą a fałszem. Wiedzę w razie potrzeby można dowolnie kreować i dostosowywać do swoich potrzeb, jak to pokazuje symulująca Polkę Gosza:

„Polska to taki kraj w byłej Jugosławii. (...) Jedliśmy prawie wyłącznie pierogi, borszcz, kiełbasę i te takie ich zgniłe ogórki. No i koplatki. Nie pytaj mnie, co to jest, ale to uwielbiałam ze stopionym masłem. (...) Wychodziłam na balkon i patrzyłam przez lornetkę na ten cały mur berliński.”

Jest to wiedza jednorazowego użytku i nie służy do tego, by zrobić wrażenie na rozmówcy. Dlatego koniecznie musi być powierzchowna, doraźnie spreparowana albo wręcz nieprawdziwa. Jest to – mówiąc językiem Baudrillarda – wiedza operacyjna. Joe niczym się nie interesuje, ale interesuje się wszystkim, uważa, że „kalcium” to witamina i nie ma problemu z tym, by jeść gyros, będąc wegetarianką. Jej brak doktrynerstwa wynika z braku poglądów w ogóle. Potrafi funkcjonować w systemie ukrytej przemocy.

Bohaterowie Masłowskiej zaspokajają potrzebę sensu tak, jak ostatni człowiek Nietzschego, spełniając się w uporczywym poszukiwaniu „niewielkiej dawki trucizny”. Tę dawkę zapewnia im dzielnica Bohemian.

Bohemian to dzielnica artystów i wykolejeńców, którzy mają jednak na tyle rozumu, by dbać o styl. Artyści ci nie są właściwie zbuntowani wobec rzeczywistości, raczej z nią flirtują, zadawalając się samym procesem symulacji. Ich artystyczne działania są wystylizowane i obliczone na efekt. Sztuka ta nie przeciwstawia się procesowi symulacji, przeciwnie – sama w nim uczestniczy. Nie ma nic do zaoferowania, prócz obracania zużytych znaków. Pytanie o to, czy w podobny sposób nie działa autorka powieści, pozostawiam na boku.

Cytat z powieści brzmi jak wskazówka dla czytelnika: „ (…) jak chcesz obcować z jego niepowtarzalnymi dziełami, nie marnuj czasu i kasy na metro. Weź parę brudnych patyczków do uszu i namaluj kutasa ołówkiem z Ikei”.

Tyle o najnowszej powieści Doroty Masłowskiej. Na koniec obiecany psychotest. O odpowiedź proszone są w szczególności osoby, które nie czytały „Kochanie, zabiłam nasze koty”.

Czy najnowszą książkę Masłowskiej uważasz za:

a)    w końcu coś normalnego
b)   słabo jak na nią
c)    „Nie pytaj mnie, co to jest, ale to uwielbiałam ze stopionym masłem”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz