Wakacje
minęły. Czas, gdy książki wypadały z kajaków, przyklejały się do kanapek z
Paprykarzem Szczecińskim i wylatywały przez okna sponiewieranych przez życie automobili,
już za nami. Znów można zasiąść spokojnie, z kubkiem gorącej kawy w ulubionym
fotelu, tylko – kto może sobie na to pozwolić?
A więc – w tramwaju (jak powiedział ostatnio mój znajomy – „komunikacja miejska przyczynia się do wzrostu czytelnictwa u mnie”) czytam Oksanę Zabużko. Zasłaniam trochę okładkę. Pani z trzema siatkami, około sześćdziesięciopięcioletnia, przygarbiona, nie wiadomo – ze złości czy z powodu wieku, coś do mnie mówi, choć patrzy w innym kierunku. Ton głosu pretensjonalny. Nie rozumiem ani słowa, ale mogłabym się założyć, że mówi: „Też czytałam Zabużko”. W razie czego sprawdzam, czy nie zasłaniam rozkładu jazdy, bo kobieta zaczyna mi rzucać piorunujące spojrzenia. Mówi przed siebie, spojrzenia rzuca, gdy nie mówi. Udaję więc, że właśnie przyjechał mój tramwaj. I rzeczywiście, okazuje się mój. A tam – pechowo. Czterdziestoletni mężczyzna, trzymając prawą rękę przy prawym uchu pyta z wyrzutem: „Ale co się śmiejesz?”. Zapach lekko przetrawionego alkoholu. I pyta chyba Kosmos: „Ty przyjedziesz, czy ja mam przyjechać?”. Ale Kosmos nie bywa łaskawy i przydarza nam się kontrola biletów. Kanar stoi nad nim niemo. Trochę zadowolony, a trochę, jakby zamierzał powiedzieć: „Co pan zrobił ze swoim życiem?”. Zamiast tego, zdobywa się na: „Dowód osobisty proszę”.
A
ja czytam Oksanę Zabużko, biletami do kina zaznaczam strony. „Rząd 6, miejsce 3”,
sala „Kinder Bueno”. A Zabużko pisze: „po kiego diabła było przychodzić
na świat jako kobieta (w dodatku na Ukrainie!) – z tą kurewską zależnością, wmontowaną w ciało jak
bomba z opóźnionym zapłonem”.
I
pyta o to chyba Kosmos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz