Na pierwszy rzut oka nie widać, że głównym tematem „Kochanie,
zabiłam nasze koty” jest przemoc. Przemoc bycia bogatym, optymistycznie
nastawionym do rzeczywistości, pozytywnie zakręconym, aktywnym seksualnie,
tolerancyjnym. Masłowska prezentuje rzeczywistość, w której optymizm staje się
nakazem, a uciekanie przez opresyjnością samo w sobie wytwarza sytuację opresji.
Główna bohaterka powieści – Farah – nie może się odnaleźć w nurcie
rzeczywistości. Znajduje się zawsze obok spraw, obok rozmów, obok życia. Nie
czuje bluesa, nie umie pływać w tej wodzie. Nie jest jak Magda z „Małych lisów”
Justyny Bargielskiej, zwierzająca się: „Czułam się
zdrowo, tak bardzo zdrowo, jakbym pływała w połyskującym akwenie i słusznie się
kazałam podziwiać ludziom i zwierzętom”. Farah pływa tylko z syrenami i to we
śnie. Z rzeczywistością nie może nawiązać bliższego kontaktu, a nawet kontakt zewnętrzny
jest czymś, co napawa ją przestrachem i przed czym próbuje się bronić przy
pomocy żelu antybakteryjnego.
Można by na marginesie zapytać, po co jej ten kontakt? Bohaterka
Bargielskiej, ta, którą podziwiają ludzie i zwierzęta zaśpiewuje sobie: „Zero
kontaktu z rzeczywistością, choć wydawało mi się, że mój kontakt z
rzeczywistością jest obecnie intensywny i miłosny jak nigdy” („Małe lisy”).
Bohaterowie Masłowskiej, zamiast po Sartre’a, sięgają po kolejny
numer „Yogalife” z najnowszym psychotestem, który należy wypełnić, oddając się
rytualnemu optymizmowi. Hasła reklamowe, nagłówki z gazet i psychotesty
napędzają machinę przymusowego entuzjazmu.
Retoryka w nich zawarta nie dopuszcza alternatywy. Na pytanie
„Joga i ty, przyjaciółki czy zaciekłe rywalki?” można udzielić tylko jednej z
sugerowanych odpowiedzi, a na pytanie „Czy jesteś sexy joginką?” nie ma innej
dobrej odpowiedzi poza „tak”. Tym samym, wszyscy, którzy nie są w stanie opisać
siebie za pomocą powyższych kategorii, zostają pozbawieni języka. A skoro
rzeczywistość istnieje poprzez język, to w ostatecznym rozrachunku, kwestionuje
się inną rzeczywistość od tej, która zaprogramowana została przez slogany
reklamowe. Tak rozpędza się proces symulacji.
Bycie aseksualną niejoginką prowadzi do wykluczenia. Fah stara się
więc za wszelką cenę nadążyć za systemem produkcji znaczeń, chce, by i jej
jakieś znaczenie zostało przypisane – joginki, imprezowiczki, może nawet –
artystki. Bez tego czuje się odrzucona:
„Bolało ją to, zwłaszcza, że w ostatnim »Yogalife« był ogromny test o zdrowych
aspektach kopulacji (...). I to właśnie ta niedbała, niezdolna do
systematyczności Joanne czerpała z dobrodziejstw seksu wszystko to, do czego
Farah dochodziła drobnymi syzyfowymi wysiłkami (...) »ta biedna mała już wariuje, powinna sobie wreszcie kogoś
znaleźć... « , dosłownie słyszała to, jakby mówili przy niej, nie zdając
sobie sprawy z jej obecności, i wyobrażała sobie, jak orientują się, że stoi w
drzwiach (...).”
Przeciwieństwem zakompleksionej i zestresowanej Farah jest w
powieści Joanne. Joe góruje nad Farah pod każdym względem. Przede wszystkim
lepiej sobie radzi w relacjach z ludźmi – uprawia seks i chodzi do kina. Jest
czystym symulakrem podobnie jak świat, w którym się porusza:
„Niczym się nie interesowała i było jej z tym dobrze, słuchała
najbardziej obmierzłych, oklepanych piosenek i nuciła je fałszywie, strzygąc
swoje klientki; nie umiała gotować i oglądała w telewizji wszystko jak leci,
nie przebierając, czy to »Powiększenie«, czy dokument o
godach antylop, czy program o życiu osób ćwiczących na orbitreku; w
niepoważaniu miała tytułu, reżyserów, końce i początki filmów, przyjmując
telewizję jako rwący strumień mary, w której ochoczo bez ładu i składu się
pluskała.”
Joe potrafi symulować sens. Ochocze pluskanie się w tym rwącym
strumieniu telewizji, sloganów reklamowych, small-talków to jedyne, co można
zrobić, jedyne, czego rzeczywistość wymaga. Lepiej nie szukać sensu, bo wtedy
można odkryć, że pod spodem nic nie ma, że wszystko to tylko pozór.
W stworzonym przez Masłowską świecie, wiedza to element
niekonieczny, zbędny balast. Skoro rzeczywistość jako punkt odniesienia nie
istnieje (bo zamiast niej pojawia się symulacja rzeczywistości), to zanika też
różnica pomiędzy prawdą a fałszem. Wiedzę w razie potrzeby można dowolnie
kreować i dostosowywać do swoich potrzeb, jak to pokazuje symulująca Polkę
Gosza:
„Polska to taki kraj w byłej Jugosławii. (...) Jedliśmy prawie
wyłącznie pierogi, borszcz, kiełbasę i te takie ich zgniłe ogórki. No i
koplatki. Nie pytaj mnie, co to jest, ale to uwielbiałam ze stopionym masłem.
(...) Wychodziłam na balkon i patrzyłam przez lornetkę na ten cały mur berliński.”
Jest to wiedza jednorazowego użytku i nie służy do tego, by zrobić
wrażenie na rozmówcy. Dlatego koniecznie musi być powierzchowna, doraźnie
spreparowana albo wręcz nieprawdziwa. Jest to – mówiąc językiem Baudrillarda – wiedza operacyjna. Joe niczym się nie
interesuje, ale interesuje się wszystkim, uważa, że „kalcium” to witamina i nie
ma problemu z tym, by jeść gyros, będąc wegetarianką. Jej brak doktrynerstwa
wynika z braku poglądów w ogóle. Potrafi funkcjonować w systemie ukrytej
przemocy.
Bohaterowie Masłowskiej zaspokajają potrzebę sensu tak, jak
ostatni człowiek Nietzschego, spełniając się w uporczywym poszukiwaniu
„niewielkiej dawki trucizny”. Tę dawkę zapewnia im dzielnica Bohemian.
Bohemian to dzielnica artystów i wykolejeńców, którzy mają jednak
na tyle rozumu, by dbać o styl. Artyści ci nie są właściwie zbuntowani wobec
rzeczywistości, raczej z nią flirtują, zadawalając się samym procesem
symulacji. Ich artystyczne działania są wystylizowane i obliczone na efekt.
Sztuka ta nie przeciwstawia się procesowi symulacji, przeciwnie – sama w nim
uczestniczy. Nie ma nic do zaoferowania, prócz obracania zużytych znaków.
Pytanie o to, czy w podobny sposób nie działa autorka powieści, pozostawiam na
boku.
Cytat z powieści brzmi jak wskazówka dla czytelnika: „ (…)
jak chcesz obcować z jego niepowtarzalnymi dziełami, nie marnuj czasu i kasy na
metro. Weź parę brudnych patyczków do uszu i namaluj kutasa ołówkiem z Ikei”.
Tyle o najnowszej powieści Doroty Masłowskiej. Na koniec obiecany
psychotest. O odpowiedź proszone są w szczególności osoby, które nie czytały
„Kochanie, zabiłam nasze koty”.
Czy najnowszą książkę Masłowskiej uważasz za:
a) w końcu coś
normalnego
b) słabo jak na nią
c) „Nie pytaj
mnie, co to jest, ale to uwielbiałam ze stopionym masłem”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz