W końcu przeczytałam Króla. I mam
pięć uwag na temat Króla Szczepana
Twardocha. Dlaczego tylko pięć? Król
doczekał się już takiego rozgłosu medialnego, że zapewne każda osoba z
czytającego światka już o nim słyszała, a nawet słyszała na tyle dużo, żeby
mieć własne zdanie. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko odesłać do
znakomitych tekstów krytycznych koleżanek i kolegów (np. tu: http://www.dwutygodnik.com/artykul/6780-przyjdzie-bokser-i-nas-zbawi.html),
a dla własnej przyjemności zapisać na marginesie te niezobowiązujące uwagi:
1. Fantastyczny powiew świeżego powietrza po pretensjonalnej Morfinie i Drachu. Nareszcie książka, która jest dobrze skonstruowana fabularnie:
ma wartką akcję, fantastycznie skrojonych bohaterów, nie sięga po subtelne
analizy psychologiczne ani nie pretenduje do rangi historiozofii. Jest
powieścią gangsterską i jako taka sprawdza się doskonale.
2. Powieść popularna. Naprawdę? Jeśli to jest powieść popularna w Polsce,
to bardzo się cieszę. W ogóle jeśli tak miałaby wyglądać literatura popularna w
Polsce, byłabym zachwycona. Pamiętam, jak powieścią popularną okrzyknięto Ciemno, prawie noc Joanny Bator, trochę
chyba na wyrost, ale tak się mówiło. Po stokroć wolę, żeby to był Twardoch,
niestety. Czynić zarzut z tego, że książka pretenduje do „bycia o czymś więcej”
- absurd. Może pretendować, byle to nie przeszkadzało czytelnikowi, jeśli tym „czymś
więcej” po prostu nie jest.
3. Powtórzenia nic nie wnoszą. Tak. Dzięki bogu. Twardoch, podobnie jak w Morfinie i Drachu sięga po pewne refreniczne konstrukcje, które, jak się zdaje,
mają z jednej strony budować klimat, z drugiej nieco rozszczelniać strukturę
powieści sensacynej. Jedno i drugie robią w bardzo nikłym stopniu. Akcja toczy
się po swojemu, kaszalot patrzy w oczy i odlatuje. Widzi go Szapiro i nasz mały
chłopiec, niejaki Mojżesz Bernsztajn, ale kogo
to obchodzi. Nikogo. Może Szapiro i Bernsztajn są spokrewnieni, może ulepieni z jednej gliny, takie oto rewelacje nam sugerują sygnały
z zaświatów. To, że Twardoch bardzo wyraźnie potrzebuje się odwoływać do
wyższych instancji, to osobna sprawa. Ale trzeba zauważyć, że w Królu jest to najmniej irytujące.
Zgodzę się, że –
W Królu Twardoch postanowił wykorzystać figurę Lewiatana. (…) Olbrzymi kaszalot wisi nad Warszawą lat 30., zazwyczaj w pionie, niczym wielka szynka serrano nad barem w za drogiej knajpie tapas. I podobnie jak w tym drugim przypadku – służy tylko ozdobie. http://kulturaliberalna.pl/2016/11/01/lukasz-kowalczyk-recenzja-szczepan-twardoch-krol/
- ale nie widzę w tym nic zdrożnego.
4. Przedmiotowe traktowanie kobiet. Nie jestem fanką takiego sposobu
prezentowania relacji damsko-męskich, ale rozumiem też, że należy on do klasyki
gatunku. Twardoch poza model powieści sensacyjnej nie wychodzi, z feminizmem
nigdy nie flirtował, nie udawał też, że jego kobiece bohaterki wnoszą cokolwiek
do fabuły. To są książki o mężczyznach – ich przemocy, bolączkach,
cierpieniach, samotności i miłości. Typowa literatura męska, nie obrażam się z tego powodu. Rozumiem, że
to dla chłopców. Nie spodziewałam się więcej i niczego więcej nie znalazłam.
5. Twardoch wiele zawdzięcza Sienkiewiczowi, Prusowi, Żeromskiemu. Nie będę
się nad tym przesadnie rozwlekać, bo każde zestawienie wymagałoby osobnego
komentarza. A z tych komentarzy mogłyby się wyłonić pewne zarzuty.
Za Maciejem Jakubowiakiem chętnie powtórzę, bez ironii, bo czytanie sprawiło
mi prawdziwą przyjemność w te smutne, pozbawione dreszczyku emocji trzy
wieczory:
Zanim jeszcze zaczniemy go czytać, dajmy sobie spokój z traktowaniem Króla jako powieści o istotnych kwestiach społecznych, nie szukajmy w nim diagnoz współczesności ani głosu w sprawie polityki historycznej. Cieszmy się, jeśli mamy takie upodobania, tymi wszystkim półobrotami, sierpowymi i prostymi, błyszczącymi portfelami, ekskluzywnymi samochodami i odrzutowymi samolotami – a potem odłóżmy tę pięknie oprawioną książkę na półkę i nie udawajmy, że wynika z tego coś więcej.
Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy oczekiwać od autora Króla, by się douczał w kwestiach społecznych. Powyższe wychodzą mu
całkiem nieźle.
Uwagi pozostają niezobowiązujące, bo zdaje się od pewnego czasu relacja
pomiędzy krytyką a Szczepanem Twardochem jest co najmniej skomplikowana -
trzeba albo chwalić albo ganić, dokonywać cięć i ustalać, gdzie właściwie stoi
ten pisarz, który bywa solą w oku z powodu dobrze skrojonego garnituru i lekko
prowadzących się samochodów. Ja o samochodach nic nie wiem, o boksie też nie.
Ale wiem o książkach i o tym, dla odmiany, piszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz