wielkie usta

wielkie usta
"W głowie można mieć wszystko i oczywiście też każdy ma wszystko w głowie, ale na papierze prawie nikt nic nie ma" /Bernhard/

piątek, 1 sierpnia 2014

Najistotniejszy wiersz, który nie istnieje


Dycki przyzwyczaił nas już do tego, że jego poezja nie ma początku i nie ma centrum. "Kochanka Norwida" to zbiór, który czyta się na jednym oddechu. Wprowadza czytelnika w autonomiczny świat, którego reguły zmieniają się przy każdym kolejnym wierszu – przesunięcia są nieznaczne, a jednak wpływają na cały układ.


Wiersze Dyckiego są dotkliwe i przejmujące, nie brakuje w nich jednak doskonale wyważonej ironii. Ironii, która nie anihiluje ważności tego świata, nie neguje wzruszenia, ale z nim współistnieje, jak w wierszu:

IV.
śliczny śliczny kościółek
w obrębie dawnego unickiego
domostwa lecz nigdy w nim
nie będę u siebie (choćbym napisał

wiele wierszy) to nie jest moje miejsce
moje miejsce jest po stronie matki
obudziłem się w nocy i odkryłem przed sobą
prawdę której nie chciałem

przyjąć: moje miejsce jest
w polszczyźnie niczym w kościółku

Wiersze te są prawdziwą sztuką zawieszania głosu. Każdy kolejny utwór pozostawia wrażenie nieoczywistości i odsyła po rozstrzygnięcie do następnego. Ale w następnym rozstrzygnięcie również się nie pojawia, bo zamiast niego pojawia się nowy element, który zupełnie zmienia optykę sytuacji:

V.
śliczny śliczny kościółek
w obrębie dawnego unickiego
domostwa lecz nigdy w nim
nie będę u siebie choćbym zdążył

zakraść się do szkolnych
podręczników i zestarzeć to nie jest
moje miejsce (według pana
Czekalskiego) moje miejsce jest

w transporcie czyli po stronie
matki w bydlęcym wagonie

Dycki odsyła więc po sens zawsze gdzieś indziej – do kolejnego wiersza, do kolejnych słów, w których powtarza się to, co już zostało powiedziane, ale za każdym razem jakoś inaczej. I to „inaczej” każe jeszcze się wstrzymać, czekać z próbą domknięcia sensu do kolejnego wiersza. W lekturze pozostaje więc wrażenie ciągłej dyslokacji, przemieszczania sensów. Tak, jakbyśmy w ciemnościach oświetlali fragment mapy. Gdy natrafiamy na widziane już wcześniej miejsce i oświetlamy je raz jeszcze, ono nagle wydaje się inne. To mapa bez ustalonych punktów. Są na niej miejsca znane, ale nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy się ukażą. Są miejsca już wcześniej widziane, ale zawsze sprawiają jednocześnie wrażenie obcych.

Podobnie rzecz ma się z językiem u Dyckiego. Jest to język doskonale opanowany, poddany melodyjnej frazie, a jednak ciągle nieco oderwany od rzeczy jak „śliczny śliczny kościółek”. Język ten jednocześnie doskonale odpowiada na potrzeby opisu i pielęgnuje obcość, sprawia, że „nigdy w nim/ nie będę u siebie”.


Sięgając po Dyckiego, sięgam po wszystko, co już znam. Dopiero czytając wszystko, co już znam, natrafiam na prawdziwą obcość. Błędem byłoby jednak sądzić, że ta obcość wyrażona zostaje w patetyczny sposób. Dycki od pierwszego do ostatniego wiersza bawi się ironią: „(…) ale o tym znajdziesz/ wiadomość w pewnym przypisie/ w moim najistotniejszym wierszu”. Wciąż odsyła do „najistotniejszego wiersza”, który nie istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz